Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/356

Ta strona została skorygowana.
—   346   —

Więc tedy zabrakło!
— Do ilu zabrakło?
— Wykroiłam siedemdziesiąt ośm... już przy końcu coraz węższe, węższe paski kroiłam... ale panie Boże ratuj!... więcej nie wyszło. Do dwudziestu dwóch zabrakło!
Klęska nie tak ogromna, jak przepowiadała Marylka, jednak klęska.
Panie Boże ratuj! bo innego ratunku znikąd nie widać.
Chyba do panów pobiedz i poprosić, błagać, aby coprędzej do miasta posłali, do tego dalekiego... Ba! czasu za mało... za mało... i jak tam jeszcze sprawi się ten posłaniec...
Niech która z nas sama pojedzie!
Łatwo powiedzieć! Każdej coś na przeszkodzie stoi i zawsze ten czas, ten czas! Lada dzień przecież wszystkiego od nas zażądać mogą, a tu — nie gotowe! Stefunia mówi, że od męża swego wie, że lada dzień... a kiedy naczelnik organizacji tak mówi...
Bieda! gorzka nawet bieda! Takiej drobnostki nawet nie módz porządnie zrobić! Wstyd! Wiemy, że winy w tem naszej niema, jednak wstydzimy się czegoś... może złośliwe żarty męzkie z roboty niewieściej przeczuwając.
Kiedy tak biedujemy i środki ratunku wymyślamy, żadnego wymyśleć nie mogąc, drzwi od pokojów dalszych uchylają się nieco i przez wązki otwór nieśmiało zrazu wygląda utrefiona ładnie głowa Marylki Jaroszyńskiej, a potem wysuwa się ze szcze-