Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/235

Ta strona została przepisana.

za kontuarem i czytał gazetę. Przed nim leżał zwój papieru. Marta poznała swój rękopism i uczuła dreszcz, przebiegający ją od stóp do głowy. Dlaczego rękopism ten znajdował się tutaj i zwiniętym był tak, jakby miał wnet oddanym zostać komuś? Być może, iż księgarz gotuje się pójść zaraz do drukarni i dlatego położył przed sobą ten zeszyt, może zresztą nie przeczytał go jeszcze, nie miał czasu... W każdym razie nie na to leży on tu, aby wręczonym być tej, która spędziła nad nim kilkadziesiąt nocy, ukochała go, wypieściła, zamknęła w nim najdroższą swą nadzieję... jedyną nadzieję! Nie, tak być nie mogło! przez Boga miłosiernego, tak być nie mogło! Myśli te snopem palących błyskawic w kilku sekundach przeleciały przez głowę Marty.
Postąpiła ku księgarzowi, który powstał i oglądając się na obecnego w księgarni niemłodego mężczyznę, podawał jej rękę. Trudność tę Marta spostrzegła, lecz wnet przypisała ją obecności świadka. Ten ostatni przecież zdawał się być zanurzonym w czytaniu, od miejsca, na którem naprzeciw księgarza stała Marta, dzieliło go kilkanaście kroków.
Marta odetchnęła z głębi piersi i zapytała zcicha:
— Czy przeczytałeś pan mój rękopism?
— Przeczytałem, pani, odpowiedział księ-