Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

dnej miłości! Gdyby w piersi jego rozdartej, ozwała się melodja zdolna w jeden akord zharmonizować rozpierzchłe i szamotane władze istoty człowieczej! Gdyby ten człowiek potrafił choć na chwilę zapomnieć o sobie, wzrok oderwać od własnej swej drogi, a zapuścić go tam, kędy świecą prawdy wiekuiste, zawieść i omylić nie mogące! Ale w takich stanowczych chwilach, nie każdy ma szczęście wesprzeć się na dłoni mądrej i przyjaznej; nie każdego oczy nauczone patrzeć tak wysoko, aby nad ziemskiemi tumany mogły dojrzeć panujące słoneczne oblicze idei; nie każdego pierś tak nastrojona, aby harmonją wewnętrzną zagłuszyć potrafiła burzę z zewnątrz nadeszłą; nie każdy jest dość wielkim, aby umieć przebaczać, i dość mądrym, aby śród fałszów codziennych dostrzegać nie codzienne prawdy, i wiarą w nie jak tarczą, osłaniać się od zwątpienia.
Anatol podniósł twarz śmiertelnie bladą, i wymówił prostując się: — Bądźmy człowiekiem!
— Bądźmy człowiekiem! — powtórzył, — słowa wyjęte żywcem z najnowszej komedji jaką widziałem na scenie w stolicy! Wymawia je tam człowiek, którego opuszcza wszystko: żona, dzieci, fortuna i dobra sława! I cóż człowiek ten czynił dalej, aby pokazać że jest człowiekiem! Oto usiłował odbudowywać gmach, który runął, nie oglądając się bynajmniej z kąd pochodziły cegły jakich do no-