Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/373

Ta strona została uwierzytelniona.

— A może i walczyka jednego lub drugiego! kontredansika, poleczkę — szepnęli pp. Józef i Ignacy, wielcy amatorowie tańców.
— Słuchaj panie Leonie — zawołał jeden z nich, przyprowadź swoje cztery córki potańczym.
— Aj! aj! — zajęczał dyszkantem zagadniony, chwytając się za nabrzękły policzek. — Bodaj wam Pan Bóg niepamiętał! Aj! ząb mój! moja fluksja!
— Bój się Boga! przecież nie zrobiliśmy żadnego cugu.
— Ale przypomnieliście mi o rękawiczkach, wstążkach, bucikach, kaszpeniach, falbankach, pelerynkach! Aj! nie przyprowadzę, dalibóg nie przyprowadzę! Niech mnie ząb jeszcze bardziej boli, jeśli im powiem nawet że będzie jaka fetka.
Młodzież śmiała się z trwogi ojca czterech córek o kieszeń swą; nawet pan naczelnik śmiał się głośno, i Benjaminek biura chichotał zcicha, kryjąc twarz zarumienioną za stosy papierów. Nagle umilkli wszyscy i pochylili się każdy nad stołem przy którym siedział. W drzwiach sali ukazała się poważna postać jednego z panów sędziów. Wchodzący słyszał śmiechy i wesołą rozmowę, ale wyraz twarzy jego życzliwy i uprzejmy nie oznaczał najmniejszego niezadowolenia. Z kapeluszem w ręku przeszedł salę szparkim krokiem, kłaniając się w prawo i lewo urzędnikom, którzy mu oddawali pełne uszanowania ukłony. Gdy zniknął we