Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/436

Ta strona została uwierzytelniona.

Na kanapie obok niemłodej pani w żółtym czepcu, wyprostowany i uroczysty ale zarazem widocznie i nadzwyczajnie uszczęśliwiony siedział pan Walery. Bawił on jak mógł rozmową osamotnioną śród młodego grona sąsiadkę. — Oto miasto Neapol, — mówił wskazując czarną podługowatą plamę wiszącą na ścianie w czerwonych ramkach; powiadają pani dobrodziejko, że to bardzo piękne miasto... tylko to bieda, że ten Wezuwiusz wybucha często... Nad morzem pani dobrodziejko... ot ten chłopiec co tam wyrysowany, uważa pani dobrodziejka, w jednej koszuli z przeproszeniem, leżący nad brzegiem wody, to Lazaron... Uważa pani dobrodziejka.. te Lazarony to tacy ludzie, co nic nie robią, a żywią się melonami i makaronem... Makaron tam podobno bardzo tani i wino czerwone także...
Co prawda na starym sztychu nie znać było wcale ani miasta, ani morza, ani chłopca leżącego nad brzegiem wody. Pan Walery powtarzał szczegóły te z pamięci, tak jak je tam widywał kiedyś, za młodych czasów, swoich i sztychu; ale niemłoda pani wcale nie postrzegła wskazywanego jej Lazarona, i wolała wzrok swój przenieść z podługowatej plamy zdobiącej ścianę, na jedną z córek swych, ładną i hożą panienkę, która w istocie bardzo zdobiła całe zebranie. Pan Walery zwrócił się do drugiego sztychu.
— A to pani dobrodziejko, — rzekł — Napoleon I-szy wracający z pod Marengo, prościuteńko z pod