Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/507

Ta strona została uwierzytelniona.

z mgły otrząśnięte już niebo, ten łan zielony nakoniec, który spostrzegała w oddali, były najpiękniejszemi obrazami jakie kiedykolwiek widziała w swem życiu. Byłaby tak szła i szła bez końca z bijącem sercem, roziskrzonem okiem, szeroko oddychającą piersią, gdyby pod bramą przedostatniego dworku nie zatrzymał ją Kazimierz.
Byłoto przyszłe ich mieszkanie; owo gniazdko o którem marzyli wspólnie tyle razy. Dworek do którego weszli wszyscy troje, nie miał najmniejszego podobieństwa do pałacu; mieszkanie w nim składało się z trzech pokoi, ale gdy do pierwszego z nich weszła Monilka, musiała przymknąć na chwilę oczy, bo spotkała się wzrokiem z gorejąca twarzą słoneczną, która zakrywała sobą całe niewielkie, lecz z czystych jak zwierciadło szyb złożone okna.. Młoda dziewczyna wpadała z zachwytu w zachwyt. Żadną na świecie wielką panię nie uradowały tak nigdy złotem i srebrem przetykane makaty, jak ją tanie papierowe obicia, które ujrzała na ścianach. W mieszkaniu w którem żyła dotąd, nie było wcale obić; ściany tam po prostu pobielone, przez starość i brak światła wyglądały wiecznie szaro i brudno. Tu zaś pokoik bawialny był błękitny, sypialny popielaty z amarantowemi bukietami, a ten który miał służyć za pomieszkanie panu Waleremu, zielony jak trawa w maju. Białe firanki z prostego muśli-