Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/518

Ta strona została uwierzytelniona.

godności słowa jakie wymówił Kazimierz, ani bezwiedność i niedołężność umysłowa wyryta w zbłąkanych oczach i osłupiałej fizjonomji pana Walerego, nie mogły być uważane przez sędziów za uniewinniające dowody.
Być może, iż dwie te twarze: jedna młodzieńcza, szlachetna, rumieńcem zgrozy oblana, druga styrana, nawpół obłąkana i dziecięco-naiwna, w niejednym z obecnych zrodziły moralne przekonanie o niewinności tych ludzi, w niejednym obudziły żal, i jeżeli nie pewność, to przynajmniej domniemanie o dziwnym zachodzącym tu trafie czy błędzie; lecz przestępstwo było tak wielkie, a poszlaka w księgach regestratora tak widoczną i ważną, iż ani współczucie, ani żadne domniemania roli tu grać nie mogły. Po kilkogodzinnej indagacji ściągniętej nie tylko z Kazimierza i Walerego, ale z kilku czy kilkunastu innych jeszcze urzędników, mających mniejszą lub większą styczność z wydziałem biura, w którym zaszedł nieszczęsny wypadek, drzwi sądowej zamknięto, w innych salach zapanowało niewymowne zdumienie, i trudna do opisania konsternacja umysłów. Prezes zasiadł na zwykłem swem miejscu, i śród powszechnego milczenia nakreślił szybko na papierze kilkanaście wierszy. Byłoto wezwanie do władzy wykonawczej o uwięzienie regestratora biura i jego pomocnika, jako silnie podejrzanych o współudział