Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/589

Ta strona została uwierzytelniona.

zaufać jego mocy, porzuciła go na drodze, niby coś, co opuszczone od losu nie mogło już ofiarować potrzebnego jej punktu oparcia się i spokoju! — O! jakam ja bezmyślna, mała, nizka — mówiła do siebie Ewa. Stała nieporuszona jak posąg zmartwiały; oczy jej utkwione w ziemi, świeciły takim ponurym blaskiem, jakiego nie można się było spodziewać po takich niezapominajkowych, słodkich i przezroczystych oczach; śnieżne, drobne zęby do krwi przygryzały pobladłą, drżącą jak listek wargę.
Ale hrabia nie widział w tej chwili ani wyrazu twarzy swej żony, ani jej wzruszenia. Zaledwie bowiem skończył czytać ostatnie wyrazy kroniki, wzrok jego przesunąwszy się przypadkiem na inną szpaltę dziennika, spotkał tam ustępy jakiejś zawziętej naukowej polemiki. — A! zawołał — otóż znowu Lyell i Agassiz! geologja naprzeciw genezy! Teorja kataklizmów Cuviera i genetyczna morfologja Vallace’a. Szermierze ścierają się, a prawda prędzej lub później trysnąć musi z iskier ich oręża! Szukają prototypu ustrojów i znajdują go w monadzie spoczywającej na głębiach morskich. Od monady do człowieka przejście tak długie, jak miljony upłynionych wieków... Obaczmyż jakim sposobem nowi szermierze walczą o pradziadowstwo monady.
Zagłębił się w czytaniu, i siedział nieruchomy z twarzą przysłonioną szerokim arkuszem dzienni-