Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.
—   348   —

Umilkła i osunęła się niżej na ziemię, jakby przez chwilę sił jej zabrakło. Ramionami objęła kolana matki, i składając na nich głowę mówiła ciszej:
— Będziemy cierpiały i czekały obie... Dobrze się stało, matko moja, że chwila bezpamiętnego uniesienia otworzyła ci usta... Zrzuciłaś z siebie ciężar obłudy, nie potrzebujesz więcej ukrywać się i udawać... Teraz nic nie będziemy miały przed sobą skrytego... będziemy wspierały się wzajemnie. Ja wierzę... wierzę... że nieprędko może, ale przyjdzie chwila, w której zakosztujesz świętej rozkoszy, jaką daje cnota; cichy spokój obejmie głowę twoją, i ukołysze serce... Wtedy będziemy obie szczęśliwe... Tymczasem matko, ufaj mi... ja po twem sercu do mego szczęścia nie pójdę... Będę czekała...
Ostatnie słowa jej rozpłynęły się w szepcie zaledwie dosłyszalnym; znać było, że jeśli to co mieniła być swym obowiązkiem, zwyciężyło własne pragnienie jej i uczucie, zwycięztwo to nie przyszło jej bez tego krwawego trudu, jakiemu podołać mogą mężne tylko i gruntownie cnotliwe istoty. Pomiędzy dwiema kobietami panowało kilka minut głębokie milczenie. Twarz Ewy, na którą padał cień od wiszącej u okna firanki, kryła się w mroku; Krystyna ukryła swoją w fałdach sukni matczynej. Nie chciała ona może pokazać matce żaru rozdzie-