Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/505

Ta strona została uwierzytelniona.
—   499   —

kąciku miękkim i ocienionym, w każdej chwili samotnej. Były dnie, w których Ewa w najlepszej wierze uważała się za bohaterkę macierzyńskiej miłości, bo to czego dokonała, przymierzane do sił do których się poczuwała, wydawało się jej czynem olbrzymim; ale były inne, w których ta nieszczęsna istota gardziła sobą. Wtedy pod brzemieniem wzgardy dla samej siebie, probowała walczyć z ogarniającemi ją wspomnieniami, pragnieniami i żalami; walczyła kilka minut, i gdy zdawało się jej, że już miała zwyciężyć, zaczynała drżeć na całem ciele, siły jej niedopisywały, nerwy się buntowały. Chwytała się obiema dłońmi za bolące skronie, ukrywała twarz w miękką poduszkę, i dostawała spazmów.
Po każdym z tych chorobliwych ataków, parę dni przepędzała w pościeli cicho i nieznosząc najlżejszego szelestu. Z uczuciem nieokreślonej jakiejś błogości przyjmowała wtedy starania Krystyny, uśmiechała się do niej jak dziecko i usypiała często w jej objęciach. Powstawszy z łoża, szła do źwierciadła i przypatrywała się twarzy swej, której codzień przybywało zmarszczek, ubywało tych nawet śladów dawnej piękności, które przed kilku miesiącami czyniły ją jeszcze prawie piękną. Widok ten naprowadzał ją czasem na myśli poważne: „Miłość prawa i powzięta w porę — myślała, — no-