Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.
— 115 —

szczęścia, ramiona wyciągają nad krawędzią przepaści, a usta otwierają w pieśniach i mowach natchnionych i mądrych. Potem, gdy przebędziemy piaszczystą i oschłą pustynię epoki jezuickiej, znowu na drodze naszej rozlegnie się harmonijny śpiew Morsztyna, głośno zabrzmi bohaterska lutnia Potockiego, aż o wzrok nasz uderzy olśniewający blask lat Zygmuntowskich i zaroi się w nim, na tle z purpury i złota, od kaznodziei-proroków, prawodawców, dziejopisów, polityków, poetów. Tu, otoczeni piorunami, padającemi z ust Skargi, wśród melodyjnych tonów, ulatujących z miękkich słodkich luteń Szymonowicza i Zimorowiczów, z dźwięcznemi sonetami Szarzyńskiego, z pełną spiżowych brzmień mową Górnickiego, w zachwyconym słuchu iść będziemy długo, zanim znajdziemy się… gdzie? Czy wśród przepychów i bogactw dworu królewskiego? Czy wobec oklaskiwanego przez tłumy wozu triumfatora z wieńcem chwały na głowie i palmą zwycięstwa w ręku? Czy pomiędzy wielkimi i wesołymi tego świata: w blasku potęgi, w gwarze zabawy, w potokach win, lejących się z kruży zbytków i szałów?
Nie. Lipa odwieczna roztoczyła nad nami cień świeży i rzeźwy, miód zapachniał, zabrzęczały pszczoły, w kwiecie lipowym szukające miodu, rozzieleniły się naokół »wieś spokojna, wieś wesoła«, u skraju pola zaświecił ognik »Sobótek«; pod lipą, na ławie kamiennej, z »lutnią, wodzem tańców i pieśni naszych« z »lutnią osłodą myśli utrapionych« w ramionach, znajdujemy Jana Kochanowskiego.
Zbyt często imię Jana Kochanowskiego powtarza się w książkach i mowie, zbyt powszechnie starsi uczą

8*