Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.



NA WSPANIAŁEJ WILHELMSSTRASSE.

Huczny, szumny, strojny, przebogaty, prześwietny Wiesbaden. Długa, szeroka, w spaniała ulica Wilhelmsstrasse. Nieścigniony dla wzroku szereg ławek wygodnych i zgrabnych, pod nieścignionym szeregiem platanów rozłożystych.
Na jednej z ławek usiedliśmy we dwoje i patrzyliśmy, słuchali, zdumiewali, zachwycali.
Mnie, pomimo zachwycenia i zdumienia coś w głębi piersi, tam gdzie serce uderza, coś kłuło, parzyło, bolało, udręczało. Coś nie swego. Swoje wszystko szło sobie torem zwykłym, niezłym, ale może tamto, również swoje, tylko przestronne, dalekie…
Czy towarzysz mój także, pomimo zdumienia i zachwycenia, w najgłębszych głębiach swych czuł to samo com ja uczuwała? Nie wiedziałam.
Mąż to był w sile wieku, lecz już mający dwie bruzdy głębokie wzdłuż policzków, jedną wpoprzek czoła i włosy, które poczynały z czarnych przemieniać się w białe. Ciemne oczy jego, z zamyśleniem przesuwając się po niezliczonych szczegółach otoczenia, niezwykle błyszczały.