Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/221

Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —
I.

Nigdy, w żadnej innej porze dnia lub nocy, świat nie bywa zakuty w nieruchomość tak doskonałą, jak w chwili, która zbliska poprzedza wschód letniego słońca.
Uchodzi z powietrza czarność nocna i nabiera ono koloru, będącego czemś pośredniem pomiędzy białością i błękitem, będącego szarością dość silnie błękitem zaprawioną. Światło to jest niepewne, niejednolite, błędnemi pasmami czołga się po ciemnościach i obejmuje drzewa, których postacie stają wyodrębnione, gdy trawy i kwiaty zlane są jeszcze w jedną, rzuconą na ziemię płachtę szarą i grubą.
Za ogrodem, na polach, stoją gdzieniegdzie topole włoskie, najwyższe ze wszystkiego, co tu rośnie, smukłe, wyprostowane, zgrabne. Zdają się być stróżami, które przez czarną noc wartowały nad polem i gdy noc z nich opada, jeszcze w kamiennej nieruchomości wartowania swego stoją, wyniosłemu czołami, kędyś daleko, za las spoglądają, czegoś z za lasu oczekują i jak rycerze w kamienną postać zaklęci — milczą.
A las, jak ogromny sarkofag czarny, przytłacza wysoką ścianę kotliny, na której dnie leży wstęga szkła zmatowanego gładka i nieruchoma. Niewiedzieć czem wstęga ta jest, bo nic nie zdradza, że jest rzeką. Nic też nie wskazuje, że sarkofag jest lasem, bo tylko szczytowy brzeg jego wygina się w mętne wypukłości i wgłębienia, lecz całość zlana w jedną bryłę czarną posiada ciężkość rzeczy z jednego kamienia wykutych.

14*