Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.
— 228 —

niemałym, samych już jej gniazd na dnie rzeki poszukują. Ale nic już w kategorji przynęt rybich dorównać nie może tej, którą stanowią zwłoki dojrzałych motyli. Po wysuszeniu, z gliną zmieszane i do rzeki wrzucone, nieomylnie przyciągają tłumy ryb. Są przedmiotem pożądania, są skarbem rybaków.
Bez oczekiwań i niepokojów skarbu posiąść nie można. Nie jeden jest wieczór taki, że choć gwiaździsty, mroczny i bezwietrzny, jacica lecieć zaczyna późno, albo i nie leci wcale. Nikt nie zna tajemniczych zegarków, na których wybijają godziny jej wzlotów. Oczekiwanie. Pilne wpatrywanie się w nocną przestrzeń nad rzeką. Czółenko, jak widmo, lekkie, ciemne, ciche pomknęło od wybrzeża ku środkowi rzeki na wywiady: czy leci? Powraca. Po wybrzeżu rozchodzą się szepty: leci! leci! Szepty; głośno mówić nie wolno. Od wszelkich brzmień głośnych jacica pierzcha, ginie w dalekich mrokach, niewiedzieć gdzie przepada!
Leci! leci! Czy obficie? Obficie! obficie! U dziwnego stworzonka tego, z narodzinami podwodnemu, z życiem migawkowem i śmiercią napowietrzną, nic równie dziwnem nie jest, jak obfitość wprost niepojęta, z jaką wzlatuje, ilekroć wzlatuje obficie. Bo czasem jest tego niezbyt wiele. Niewiedzieć jakie skąpstwa, czy katastrofy natury przygubiły ród, rozrost jego liczebny przytłumiły i wówczas ciężka zgryzota dla rybaków; to samo prawie co dla rolników pogorzel pługów i bron.
Ale często, najczęściej, są to mirjady, miljardy, gęsta mgła, której każdy atom jest skrzydlaty. Miarą niejaką tej niezliczoności to być może, że plon parogo-