Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.
—  207 — 

zek, jak pomiędzy kometą a wojną, i jeżeli kometa może sprowadzić wojnę, dla czegoż-by hyena nie mogła zjeść księżyca?
Para ludzi tymczasem odłączyła się od zebranego przed gankiem grona i powoli oddaliła się ku topolom. Parą tą byli: Adolfina i Eugeniusz. Przed obliczem świetnego niebieskiego zjawiska stojąc, po gwieździstém sklepieniu wejrzenia swe wiodąc, owiani świeżym powiewem wieczoru pełnego lotnych szmerów i woni, uczuli się oni pociągniętymi ku sobie siłą nieprzepartą, zbliżyli się, spojrzeli sobie w twarze, i zwolna, nie mówiąc nic, odeszli w samotność i ciszę. Pomiędzy wyniosłemi topolami panowała cisza, i tylko w gałęziach wiatr monotonnie szeptał z więdnącemi liśćmi. Eugeniusz przytłumionym i wzruszonym głosem przemówił piérwszy:
— Jak pani dziś dobrze bawiłaś się!... Pan hrabia tak miłym jest... wesołym!
Ona podniosła na niego zdziwione oczy, w których jednak zaświecił wnet wyraz szczęścia:
— Tak, — zaczęła powoli i z cicha, — hrabia jest miłym, wesołym... dawny to zresztą znajomy mój... ale...
Urwała.
— Ale? — zapytał Eugeniusz, w twarz jéj patrząc.
Podniosła głowę, a ramiona u piersi skrzyżowała. Postawa jéj nabrała wyrazu śmiałości i energii.
— Będę śmiałą i szczerą, — rzekła. — Powiem panu prawdę. Jednę minutę rozmowy z panem wolę, niż całe dnie zabawy ze wszystkimi innymi...
Głos zerwał się w jéj gardle, i oczy, które świeciły jak czarne komety, opłynęły wilgotną mgłą. Eugeniusz, pomimo wieczornego. zmroku, widział dobrze grę jéj rysów, ogień i mgłę jéj spojrzenia, bo schylony topił w jéj twarzy pełne téż ognia i marzeń swe oczy. Patrzała w gwieździste sklepienie.