Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.
—  217 — 

i z wielką ulgą w sercu zasiadła do herbaty. Adolfina spała jeszcze, spała dnia tego tak długo, że pani Izabella zaniepokojona wchodziła kilka razy do jéj pokoju i z lekka dotykała rąk jéj i głowy. Dość jednak było jednego spójrzenia na twarz jéj pogodną i świeżą, aby przekonać się, że jest zdrową. Pani Izabella, uchyliwszy nieco rolety, patrzała na nią przez dość długą chwilę, potem, zachwycona widokiem ślicznego dziecka swego, pochyliła się i z miłością usta jéj pocałowała. Adolfina obudziła się i wnet ramionami szyję matki otoczyła. Cichy srebrny śmiech drżał w jéj piersi.
— Mamciu! — szepnęła, — najdroższa! jakam ja szczęśliwa! szczęśliwa!
Pani Izabella, obejmując córkę i patrząc w promienne jéj oczy, wpół miłośnie, wpół smutnie, szepnęła:
— Młodość, dziecko moje, to marzenie.. nadzieja... niewinność... szczęście!
Obudzona pocałunkiem matki, oblana cała uczuciem szczęścia, Adolfina weszła do sali jadalnéj, gdzie oczekiwała na nią matka przy stole, do obiadu nakrytym. Zdawać-by się mogło, że od dni kilku urosła i zmężniała. Ciemna, ciężka suknia obejmowała kibić jéj. Przychodziła z ogrodu i w ręku niosła wielki bukiet aster i floxów. Z za kwiatów, które przykładała do ust zaszłych purpurą, twarz jéj rumieniła się, a oczy płonęły spokojnym blaskiem. W cerze jéj, spójrzeniu, postawie i ruchach, była pełnia rozkwitu ciała i ducha. Patrząc na nią, pani Izabella zawołała:
— Cudownie dziś wyglądasz, moje ty życie! Stajesz się co raz więcéj dorosłą panną, a mnie robisz co raz więcéj starą!...
Śmiała się przy ostatnich wyrazach. W saméj rzeczy, piękność córki napełniała ją szczęściem, w to zaś, aby sama starą była, nie wierzyła ani trochę.
Zaraz po obiedzie, przed wstaniem jeszcze pań od stołu,