Strona:Eliza Orzeszkowa - Stare obrazki.djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.
—   155   —

więźnie łaknący powietrza. To, co czułem, nie wybuchało z méj piersi, lecz na dno jéj spadało, sycząc jak żużle topione w wodzie. Byłem jako położnica, która dziecięcia swego na świat wydać nie może. Nie mogłem wydać na świat samego siebie. Gdy zaciskałem zęby, aby nie mówić, kurczyłem prawicę aby nie działać, połykałem ślinę, aby nią nie pluć na tych, którymi gardziłem; chwytały mię bóle, od których ani bogactwo i zaszczyty, ani szczęście domowe, ani nauki mistrzów mych, stoików, uleczyć mię nie mogły. Ale człowiek, nad sobą samym nawet, wszechmocnym nie jest. Trazeusz, stworzony przez naturę, wyszedł na świat z Trazeusza, ulepionego przez okropności czasu. Rycerz, zgięty pod Kaudyńskiém jarzmem, wyprostować się spróbował. I oto — umieram. Jakiemiż są bogowie, jeżeli są, — o Demetryuszu, — jeżeli na wszystko, co ci opowiedziałem, patrzą i milczą?
Zmęczony długiém mówieniem, znowu głowę na poduszki opuścił, oddychał ciężko, i nieruchome, szeroko otwarte oczy w twarz mędrca wlepiał. Po ustach jego kurcze bólu przewijały się z ironicznemi uśmiechy. Tym ostatnim odpowiedział na ustach Demetryusza uśmiech żartobliwy, niemal wesoły. Głosem takim, jakby u biesiadnego stołu opowiadał przyjacielowi pocieszną dykteryą, zaczął:
— Kiedym raz na chodniku Tuskulańskiéj ulicy, stanął w łachmanach moich, półnagi bosy i na