Strona:Emilka dojrzewa.pdf/164

Ta strona została przepisana.

bie, że Ilza Burnley nie mogła tego popełnić, że była do tego organicznie niezdolna: i szła do Ilzy z niezłomnem postanowieniem bycia znów tą, którą była przed owem zdarzeniem. Jedynym wynikiem była pewna nienaturalność, pewna nuta sztucznej serdeczności, która czyniła ją podobną do Eweliny Blake, a nie do dawnej Emilki, zawsze pełnej prostoty. Ilza też była serdeczna i przyjacielska, a rozłam trwał nadal...

— Ilza nigdy mi teraz nie wymyśla — myślała sobie Emilka ze smutkiem.

To było prawdą. Ilza była teraz stale uprzejma względem Emilki, okazywała jej niezmienną grzeczność, niezakłóconą ani jednym wybuchem. Emilka czuła, że z radością powitałaby nagły „atak wściekłości” dawnej Ilzy. Byłby on przerwał lód, który nieznacznie wytworzył się między niemi, znów był by mógł popłynąć swobodnie wartki prąd starej serdeczności.

A co najprzykrzejsze, to fakt, iż Ewelina Blake zdawała sobie sprawę z tego ochłodzenia stosunków między Emilką i Ilzą. Jej drwiące oczy, jej niedopowiedzenia, mówiły jasno o jej radości z tego powodu. To bolało strasznie Emilkę, która i tutaj czuła się bezsilna, bezbronna. Ewelina była dziewczyną, która nie lubiła zażyłości między koleżankami, a przyjaźń Emilki z Ilzą była jej szczególnie solą w oku. Była to taka doskonała przyjaźń, taka uszczęśliwiająca obie strony. Nie było tam miejsca na osoby trzecie. A Ewelina nie lubiła czuć się zbyteczną, nie mieć wstępu do jakiegoś zamkniętego ogrodu, lub pałacu. Była więc w skrytości ducha niezmiernie rada, że ta

160