Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/153

Ta strona została skorygowana.

mu ze śmiechem i z krzykiem. Wreszcie pioruny stały się tak częste i donośne, błyskawice tak bezustanne i oślepiające, że Emilka musiała wtulić się w poduszki kanapy, głową do ściany, aby poskromić swój okropny lęk.
— Czy nigdy nie boisz się burzy? — spytała.
— Nie, ja się nie boję niczego z wyjątkiem djabła, — odrzekła Ilza.
— Sądziłam, że ty nie wierzysz w djabła również. Rhoda mówiła, że nie.
— Owszem, djabeł istnieje, mówi ojciec. On tylko w Boga nie wierzy. A jeżeli tak jest, jeżeli djabeł istnieje, a niema Boga, któryby go trzymał w cuglach, to cóż dziwnego, że się go boję? Słuchaj, Emiljo Byrd Starr, ja cię lubię. Od pierwszej chwili polubiłam cię i wiedziałam, że rychło uprzykrzy ci się ta mała, mizdrząca się, kłamliwa jaszczurka, Rhoda Stuart. Ja nigdy nie kłamię. Ojciec powiedział mi kiedyś, że zabiłby mnie, gdyby mnie przyłapał na kłamstwie. Bądź moją przyjaciółką. Będę uczęszczać regularnie do szkoły, o ile będę wiedziała, że siedzę obok ciebie.
— Zgoda — odrzekła Emilka z prostotą. Nie składała już przysięgi wiecznej wierności, ani jej nie wymagała od nikogo. Ta faza już minęła.
— I będziesz mi opowiadać... mnie nikt nic nie opowiada! I ja tobie będę opowiadać różne rzeczy. Nie mam komu opowiadać cokolwiek-bądź — rzekła Ilza. — A ty nie będziesz się mnie wstydzić, chociaż jestem dziwacznie odziana, chociaż nie wierzę w Boga?

147