Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/362

Ta strona została skorygowana.

za niego, nie do niego, przyczem sama nie rozumiała bynajmniej, dlaczego.
Był on naturą wybuchową, to też przynajmniej raz dziennie dawał sobie ujście. Ale uniesienie jego nigdy nie trwało długo. W ciągu kilku minut zjawiał się na twarzy pana Carpentera dobrotliwy uśmiech, a nikt nie był zmartwiony, ani zmieszany jego łajaniem. Nigdy nie mówił nic zjadliwego w stylu panny Brownell, nic takiego, coby nurtowało całemi miesiącami. Słowa jego padały tu i owdzie, słuszne, lub niesprawiedliwe, ale spływały szybko i bez uszczerbku dla nikogo.
Umiał ocenić żart, nawet jeżeli odnosił się do niego.
— Czy słyszysz, co mówię? — zwrócił się razu pewnego do Perry’ego.
— No, chyba — odrzekł Perry chłodno — pana słychać bodaj w Charlottetown. — Pan Carpenter przyjrzał mu się uważnie, poczem wybuchnął głośnym, niepohamowanym śmiechem.
Jego metody nauczania tak były odmienne od metod panny Brownell, że początkowo uczniowie czuli zamęt w głowie. Panna Brownell była katem co do porządku. Pan Carpenter pozornie nie dbał o ład. Ale często dawał dzieciom tyle pracy, że nie miały czasu na robienie nieporządku. Historji uczył w ten sposób, że rozdzielał między swych uczniów role i każdy przedstawiał jakąś postać historyczną. Nie nudził datami nikogo, ale daty te same utrwalały się stopniowo w pamięci. Naprzykład, kiedy człowiek klęczał przez kilka minut na progu drzwi, a Perry Miller w masce ze starego jedwabiu ciotki Laury, stał nad nim, a raczej nad

356