Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/90

Ta strona została skorygowana.

w pyszczek, to się przecież rozumie samo przez się. Pocałowałam go w ucho. To jest przyjemne. Może spróbujesz raz... i przekonasz się sama?...
— Dosyć, Emilko. Dosyć tej paplaniny.
Ciotka Elżbieta majestatycznie wyszła z kuchni, pozostawiając Emilkę osłupiałą. Mała czuła, że obraziła ciotkę Elżbietę, a nie miała najmniejszego pojęcia, czem i dlaczego.
Ale obrazy, jakie miała przed oczami, zbyt były zajmujące, aby miała długo rozmyślać o ciotce Elżbiecie. Z kuchni dochodziły rozkoszne zapachy. Przed nią roztaczał się czarowny widok drzew i krzewów w kwiecie. Była to orgja barw i odcieni, Emilka ze złożonemi rękami wpatrywała się w te róże, lilje, storczyki, pieczołowicie doglądane przez kuzyna Jimmy.
Właśnie nadszedł kuzyn Jimmy, niosąc dzbany z mlekiem. Emilka radośnie pobiegła z nim do mleczarni za domem. Nigdy nie widziała, ani nie wyobrażała sobie dotychczas podobnie uroczego miejsca pobytu. Był to śnieżnie biały budyneczek wśród krzewów kwietnych. Szary dach był porosły istnemi poduszeczkami mchu, jakby usłany zielonym aksamitem. Wszedłszy po kilku stopniach, usypanych z piasku, otwierał „człowiek” białe drzwi o szklanych, matowych szybach i wchodził jeszcze po trzech stopniach. A potem stał w chłodnym, schludnym, ziemią pachnącym obszarze o usypanej podłodze, o oknach obrośniętych miodem winem i powojami. Stały tu szeregi naczyń z mlekiem, na którem bieliła się śmietana, tak tłusta, że miejscami przechodziła w barwę żółtą.

84