dają lądy ziemskie. Prócz gadów lęgną się jeszcze w dziewiczych bagnistych ostępach olbrzymie skrzeki. Flegmatyczne Labiryntodony wiodą wśród nich rej.
— I moglibyśmy się spotkać z takiemi potworami? — zapytał sługa.
— Nic łatwiejszego! — odrzekł profesor, — ale nie lękaj się nawet drapieżnych. Nasze postaci będą dla nich nowe i nieznane, więc przez wrodzoną ostrożność będą nas omijać.
— A gdybyśmy spotkali bardzo wygłodniałego gada?
— Hm... wtedy nie ręczę, czy nie wziąłby się do naszej skóry.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/8/80/Erazm_Majewski_-_Profesor_Przedpotopowicz_p149.png/460px-Erazm_Majewski_-_Profesor_Przedpotopowicz_p149.png)
Stanisław umilkł, bynajmniej nie uspokojony.
Nie było po co zostawać tu dłużej. Ruszono zwolna na północny zachód. Anglik przekonany, że się omylił w rachubach o dzień jeden, nie przypominał nikomu wczorajszych swoich zapewień. Pocieszał się, że wobec tysięcy wieków o jakie chodzi, dzień jeden niewielkiego jest znaczenia.
Podróżni przez cały dzień prawie błąkali się po wymarłej na pozór okolicy. Mimo, że w angliku obudził się turysta, a przyrodnik gotów był do obserwacyi, nad wyraz pusto i duszno było im w tym świecie.
Pierwszy anglik zwierzył się Przedpotowiczowi ze swego wrażenia.