Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/101

Ta strona została przepisana.

oko, pierś z piersią. Nesser uświadomił sobie, iż w chwili tego ogarniającego go podniecenia, myśl jego pracowała nieprzerwanie. Pociągało go ku sobie niezwykłe widowisko na polu; niepokoiły wyczuwane całą istotą nieznane siły, zmuszające ludzi spokojnych, pracowitych zapomnieć o lęku i z dzikiemi okrzykami pędzić wciąż naprzód, tylko naprzód — na spotkanie nigdy nie widzianych, obcych ludzi, aby wbić im w trzewia bagnet lub paść i oddać na tym skrawku ziemi — całą krew. Jakież były to siły? Miłość do ojczyzny, sugestja, rozpacz strachu, instynkt pierwotnego, dzikiego człowieka — pół-zwierza?! Wszystko to nie dawało odpowiedzi na palące, drażniące mózg pytanie... Tymczasem on — Nesser czuł, że musi mieć odpowiedź stanowczą, przecinającą wszystkie wątpliwości, rozwiązującą męczącą go zagadkę.
Raptownie umilkły działa i kulomioty. Jeszcze sto — może — pięćdziesiąt kroków i — zderzyły się szeregi wrogów. Tłum walczących w jednej chwili zwarł się w ruchomą kotłującą się falę. Ludzie parli naprzód, cofali się i znowu nacierali. Połyskiwały bagnety, migały kolby karabinów, podnoszonych w zamachu. Wzmagał się zamęt, a żółta kurzawa okrywała walczących. Od francuskiego frontu nadążały nowe i nowe kompanje. Coraz to inne baterje wprowadzano do bitwy, wrzącej na całym froncie. Nad polem unosiła się mętna, ciężka mgła, a wyżej ponad nią kołysała się żółto-czarna płachta dymów.. Wrzawa bitwy, toczącej się pomiędzy lasem a miasteczkiem, oddalała się coraz bardziej. Francuzi wypierali nieprzyjaciela, metr po metrze zdobywając plac boju...