Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/338

Ta strona została uwierzytelniona.
294
F. ANTONI OSSENDOWSKI


stytuanty, niż mieć w niej ciężkie starcia o wynikach wątpliwych.
Mimowoli jednak przychodziły mu na pamięć dosadne słowa dyktatora: — Lepiej wstrzymać się od uderzenia, niż machnąć pięścią i dostać w pysk, aż świeczki w ślepiach staną!
Widocznie, Lenin wyczuł zwątpienia towarzyszy, bo z wesołym, beztroskim śmiechem zawołał:
— Jeżeli bić to tak, żeby niebo nikłą szmatką się wydało! O tych sprawach będziemy jeszcze nieraz rozprawiali, bo są to posunięcia zasadnicze!
Towarzysze zaczęli wychodzić, Lenin, zgarnąwszy pod pachę leżące przed nim papiery, poszedł do swego lokalu.
Spotkała go w korytarzu Nadzieja Konstantynówna.
— Zaszło co nowego? — spytał, patrząc na żonę.
— Czekają na ciebie przedstawiciele gmin żydowskich. Już dwie godziny siedzą. Mówiłam, żeby jutro przyszli; odpowiedzieli, że jutro już muszą odjechać... — objaśniła Krupskaja.
— Żydzi? — zapytał. — A ci czego chcą ode mnie? Tylu ich rodaków pracuje w naszej Radzie, a oni akurat do mnie! Może, uważają mnie za żyda?
— Nie! — zaśmiała się. — Wiedzą przecież, że jesteś Uljanow i nawet... szlachcic!
— Były szlachcic! — poprawił ją żywo.
— Były... — powtórzyła, biorąc go za rękę. — W każdym razie — wiedzą o tem!
Lenin uchylił drzwi i stanął zdumiony.
Przy ścianach w sztywnych postawach, w uroczystem milczeniu rozsiedli się żydzi. Byli to nie ci rewolucyjni żydzi z Bundu, których Lenin dobrze znał oddawna.
Atłasowe i aksamitne szuby, szerokie lisie czapy z zausznikami i zwisającemi tasiemkami, długie siwe brody, sędziwe twarze, srebrne loki, spadające ze skroni na ramiona, łzawe oczy w czerwonych obwódkach nabrzękłych, zaognionych powiek, pomarszczone dłonie, w nieruchu skupionym złożone na kolanach.
Lenin, obejrzawszy każdego z gości uważnie, z pytającym wyrazem twarzy stał przed nimi.