Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/101

Ta strona została przepisana.
Rozdział VII.
LISOWY TROP.

Wesoło gwarząc, szlakiem na Drohobuż jechało trzech młodych Lisów.
Młodzieńcy wcale się nie kryli, śpiewali nawet, a dźwięczne głosy rozlegały się dokoła i biegły aż do ciemnego boru, skąd ochoczo odkrzykiwało im echo.
Chude, lecz silne i rącze bachmaty biegły szerokim szłapem, trzęsąc łbami.
— Ja wam powiadam, mili barankowie moi, — mówił Marcinek, — po ostatnich zagonach naszego hetmana do samego Drohobuża, jak miotłą zamiótł! Nikogo nie spotkamy i kryć się nie potrzebujemy.
Istotnie nikogo w drodze nie widzieli.
Przeprawiwszy się przez Dniepr za Polanówką, ujrzeli pierwsze ślady ostatniej wyprawy Lisowskiego.
Były to trupy drużynników moskiewskich, posiekane straszliwie.
Na uboczu pod lasem czerniły się zgliszcza osady czy dworu, a, widać, dawno tu nie zaglądali ludzie, bo para wilków kręciła się wśród gruzów i węszyła.
Wyrostki sunęli szybko naprzód, pełni dobrej nadziei i wiary w szczęśliwy koniec wyprawy.
— Pojąć nie mogę — zawołał Jan Lis — jakżeż to nasz hetman nazywa się Lisowski, a nie pieczętuje się „Lisem“, ino jakimś tam „Jeżem“!