Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/146

Ta strona została przepisana.

— Ja wiem... wiem wszystko... — szepnęła.
— Co wiecie? — zdziwił się chłopak.
— Wiem, że Krystyna i wy pokochaliście się w jeden mig! To takie piękne!... Ja wiem!... Krystyna zwierzyła się przede mną. Ja też pokochałam od pierwszego wejrzenia... tego... drugiego... brata waszego.
Mówiła śmiele, bez drżenia w głosie, bez wstydu dziewiczego. Oczy tylko błyszczały jej coraz goręcej, ciężko podnosiła się i opadała pierś, a czerwone, grube wargi rozwarły się i ukazały równe, białe ząbki, drapieżne i ostre.
— Pokochałam tamtego... drugiego! — powtórzyła. — Jak ma na imię?
— Aleksandrem go chrzczono, a Olkiem w domu nazywają stryjecznego brata mego — odpowiedział Marcinek.
— Aleksander, to — dobrze! Nasze prawosławne imię... To i wy — Lachy uznajecie świętego Aleksandra? — mówiła dalej.
— My uznajemy wszystkich najzacniejszych świętych! — odparł chłopak.
— Powiedz mu, aby w południe przyszedł do „biesiedki“[1] na końcu ogrodu... — szepnęła bojarówna i szybko zatrzasnęła okno.
Zdaleka donosił się głos starego bojarzyna:
— Nastia! Naścieńka! Wstawaj prędzej, ptaszyno luba, i wychodź! Goście drodzy na posiłek czekają.
— W mig zbiegnę nadół! — odpowiedziała bojarówna z głębi teremu.

— Ho, ho! — pomyślał Marcinek. — To ci przygoda!

  1. Altana.