Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/168

Ta strona została przepisana.

i skacząc. Wtedy zapominał o Bożym świecie, a cóż dopiero o jęczących i zrozpaczonych ludziach, umierających z głodu w mroku kazematów.
Do tych to lochów przywieziono Marcinka Lisa i Krzysię Czaplińską.
Przeor Makary, brodaty, siwy starzec o twarzy wychudłej i surowej, o oczach jak dwie gorejące świeczki, spojrzał na jeńców i spytał setnika:
— Kto są ci źli ludzie, których oddajecie nam?
— Lachy to są, świętobliwy ojcze, — odpowiedział setnik.
— Lachy! — złowrogim głosem wykrzyknął przeor.
— Lachy, którzy chcieli zburzyć Troicki monastyr skromnych i bogobojnych czerńców lutą śmiercią karali?... No, to ja sprawię tak, że we łzach i jękach winy swoje odkupią, zanim śmierć ich z mych rąk nie wyrwie!
— Świętobliwy ojcze Makary! — przerwał mu setnik. — Pozwólcie mi, że powtórzę, co nakazał powiedzieć wam wojewoda Szeremetjew.
— Mów!
— Prosi wojewoda, abyście owego młodego Lacha przy życiu zachowali, jako zakładnika. Jest to znaczny człek i razem z innymi pójdzie, gdy z niewoli polskiej wykupywać będziemy naszych wojewodów, bojarów, cara Szujskiego z bratem... świętobliwego metropolitę Filareta... A dziewka...
— Niewiasta! — krzyknął mnich, oczy spuścił, ręce pod habitem ukrył, a kaptur z białym krzyżem i trupią czaszką na twarz z pośpiechem zarzucił. — Nie wiedziałem, że to — niewiasta, czarci pomysł, Belzebubowa pokusa!