Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/174

Ta strona została przepisana.

— Tak mi dopomóż Bóg! — powtórzył z siłą Marcinek.
— Bóg słyszy twoje słowa — pamiętaj! — rzekł starzec i ze zgrzytem zamknął drzwi na zardzewiałe wrzeciądze.
W mogile pozostał w mroku i tchnieniu śmierci człowiek z gorącą krwią, bijącem sercem i bezgranicznym lękiem w duszy...
Marcin Lis brzęknął łańcuchem, żeby spłoszyć ciszę grobową, ukląkł i głośno modlić się zaczął. Nie była to modlitwa, raczej rozmowa z Bogiem, niemal groźba, przechodząca w błaganie, brzmiące surowem wyzwaniem.
— Boże, Ojcze w niebiosach! — mówił, prawdę krzyczał więzień. — Boże który wszystko widzisz i sądzisz ludzi i sprawy! Jeżeli jesteś wszechpotężny i sprawiedliwy nie dopuścisz aby mnie i jej bez grzechu śmiertelnego przed Tobą krzywda straszliwa stać się miała! Boże, błagam Ciebie o zmiłowanie nad nami, aby oto ja, rzucony na pastwę tęsknicy i strachu, nie zwątpił w Twe miłosierdzie, w Twoją potęgę i abym nie rzekł w zapalczywości i rozpaczy: „niebiosa — jako pustynia i nie masz w nich nikogo, któremu na imię — Bóg!“
Uląkł się swoich zuchwałych słów chłopak samotny, w mrok rzucony na nieznany los, korzyć się zaczął przed Panem Świata, łkać i powtarzać coraz głośniej, aż w krzyk przeraźliwy przeszły słowa błagalne i namiętne:
— Wybacz, wielki, sprawiedliwy Boże, ratuj, wyprowadź nas z ziemi egipskiej, z domu niewoli, a sługami wiernymi pozostaniemy do zgonu naszego, imię Twoje święte chwaląc po wsze czasy! Ratuj! Ratuj!
Łkał, krzyczał w lęku bezmyślnym, który serce i duszę w lodowatych kleszczach ściskał, miotał się w swej mogile Marcinek i nie słyszał, że długo zgrzytał zamek, zaskrzypiały zawiasy drzwi, a opamiętał się dopiero