Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/20

Ta strona została przepisana.

latorośl groźnego cara Iwana, jeno Hawryło Wierowkin, syn bojarzynka lichego, abo zgoła żyd?
Pan Jarosz Kleczkowski podniósł hardą głowę i krzyknął:
— Łeż to jest, od wrogów zadana! Sam Ojciec Święty „kochanym synem i szlachetnym panem“ go nazwał! Dymitr na Kremlu uszedł śmierci. Gdy się objawił znowu, przyznała go caryca Maryna, córka wojewody sandomierskiego, jaśnie oświeconego pana Jerzego Mniszcha. Miał ów odnaleziony carewicz, jak Dymitr Iwanowicz, jedno ramię wyższe, brodawkę na policzku, tenże wiek, wzrost, oblicze, postawę, włos... Do stu kulawych czartów! Gdyby zaś nie był prawym Dymitrem, to ja waszmościom powiem: lepiej dziś jajko niż jutro kokosz!
— O jakimże to kokoszu mówisz, panie pułkowniku? Proszę? Proszę! — ze śmiechem zapytał młody Dominik Radziwiłł i dodał: — O, Christ!
— Jajko — to był Dymitr, za którym ostatnio lud moskiewski powstał, co było na nasz młyn woda! — odparł pan Kleczkowski. — Za Dymitrem do serca Rusi dotarliśmy i w Kremlu osiedliśmy, gdzie teraz pan Aleksander Gąsiewski bojarom — zmiennikom opędza się krwawo! Teraz, gdy tatarski chanek, Pietka Urazow, gardziel carowi handżarem podciął, insze wypływają, mości panowie, sprawy, do których plurimum tribuere[1] musimy! Oto, bowiem na tron moskiewski wprowadzić zamierzamy królewicza Władysława, zaś władzę Ojca Świętego i naszą świętą wiarę katolicką na niezmierzonych stepach Rusi utwierdzi na wieczyste czasy!

— A może gra owa o Szwedów się ociera, aby znów po koronę Wazów sięgnąć, moskiewskie krocie mając

  1. Wielką wartość przywiązywać.