Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Mogę już robić, co każesz, ino proszę — powiedz, co na wojnie słychać?
Chytry był człek Stroganow, wiedział, że, gdyby prawdę odkrył, nie utrzymałby tego do lotu zrywającego się orła, więc ramionami wzruszył i odparł obojętnie:
— Nad samą rubieżą Polszczy borykają się ze sobą Wasi i nasi... Kto kogo zmoże, to osądzi Bóg...
— A o Lisowskim hetmanie czy słychać co? — pytał rycerz.
— Zaginęły o nim słuchy... Wiemy tylko, że wojewodę Kurakina i sławnego wodza Łopatina pobił, a później kijowskiemi stepami do swoich się przerywał opowiadał kupiec.
— Chwała Bogu Wielkiemu! — zawołał Marcin Lis.
Westchnął Stroganow, czarną brodę pogłaskał i rzekł:
— Zaiste wielki to wojownik... nam takich brakowało... chyba Zarucki, sławny kozacki ataman...
— Zarucki — pies zdradliwy! — zapalczywie krzyknął junak. — Na pal takiego wbić!
Uśmiechnął się zagadkowo kupiec i oczy spuścił.
Pomilczał chwilę, a później rzekł:
— To już się stało... Gdy bojarowie i lud moskiewski na carstwo Michała Fedorowicza Romanowa obrali, Zarucki wykradł uwięzioną w monastyrze łże-carycę Marynę i chciał ją wraz z synem podłego Mićki — Oszusta do Polszczy przez Zaporoże umknąć.
— Umknął? — spytał Lis.
— Nie! Ucapiono ich koło Astrachania... Zima była... Konie im osłabły... Dognali ich drużynnicy... Śmierć na nich przyszła luta....
Stroganow wzdrygnął się i białą ręką znak krzyża Ua piersi zakreślił.