Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/230

Ta strona została przepisana.

że prawica Twoja dosięga mnie karząca, że rękę swoją przyłożyłem do sprawy złej, zamyślonej nie dla ojczyzny szczęścia, ino dla własnych chuci... Pokarałeś mnie, Boże mój! Chłopięciem porzuciłem ten kraj nasz, — starcem powracam, bo duch mój posiwiał i przygarbił się, jak, starek stuletni! Nie dotknij mnie więcej gniewem Twoim! Nie wódź na pokuszenie, ale zbaw ode złego! Przysięgam na mękę moją, na umiłowanie i ból mój niezmierny, że odtąd nigdy nie nagnę się do sprawy, która nie jest jasna i czysta, jak kropla deszczu, jak śnieg na szczycie górskim, nie znającym stopy ludzkiej! Tak mi dopomóż, Boże!
Jechali kupą czas niedługi, bo oto oderwał się od towarzyszy poważny pan Jaksa Opieński, na Pomorze dążący, a za nim jeden po drugim rozpierzchli się inni, do domowych ognisk pośpieszając.
Przy młodym rycerzu pozostali tylko uczony Szwed, Gustaw Olmsgren, który przez Inflanty zamierzał dotrzeć do Rygi, aby stamtąd do Szwecji się przedostać, i srogi Mazur, Jan Starościak — wachmistrz wąsaty.
— A kiedyż asan porzucisz mnie i kędyż to konie zwrócisz? — spytał go pewnego razu Marcin Lis, gdy już do Witebska się zbliżali.
Starościak chrząknął w kułak, wąsy nastroszył i wypalił:
— Ja przy panu setniku pozostanę i nikiedy nie odjadę!
— Jakżeż to tak? — zdziwił się rycerz. — Czyż ci do swoich nie pilno?
Zamyślił się Mazur, ale wkońcu odpowiedział:
— Możebym tam i śpieszył, ino nie czas jeszcze, wasza dostojność, bo mi tam panowie szlachta nie radzi będą, a z tem, to swoim nowej biedy przysporzę.