Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/238

Ta strona została przepisana.

Pani Barbara siedziała w kąciku i płakała żałośnie.
Gdy wyrwał się jej głośniejszy szloch, małżonek groźnie spojrzał na nią i mruknął:
— Cóż aśćka płaczesz, a nic nie mówisz?
Ocierając łzy i tłumiąc jęki, odparła cichutko:
— Jeśli powiem, co myślę, waćpan pogniewasz się na mnie i buszować do samej nocy będziesz... Już lepiej płakać będę, a nic nie powiem, ot co!
Stryj Ignacy, rozmawiający z Olmsgrenem, zerknął niespokojnie w stronę małżonków. Wiedział bowiem, że skoro zaczęli do siebie od „aśćki“ i „waćpana“ przemawiać, zbierało się na burzę nielada.
— Mów! Słuchać będę patienter[1] babskiego trajkotania... — mruknął pan Karol.
— Nic nie będę mówiła waćpanu, skoro słowa prawdy trajkotaniem babskiem nazywasz. Ot co! — odpowiedziała i popłakiwała jeszcze żałośniej.
— Do stu piorunów! — wybuchnął szlachcic. — Czort z babą nie poradzi!
Wskoczył i krążył po izbie, trzaskając w palce.
Zatrzymał się nareszcie przed żoną i rzekł:
— Mów-że, aśćka, bo oszaleję! Tak z nami postąpi syn, jak w gębę dał!
Nie wytrzymała dłużej pani Barbara i szybko, szybko, jak gdyby suchy groch do misy cynowej sypała, mówiła:

— A coż to? Miał Marcinek waćpanu do kolan paść, żeś mu dziewkę umiłowaną, tak niezacnie odprawił? Mówiłam ja waćpanu, że Krzysi Czaplińskiej szczerość, dobroć i kochanie z oczu patrzy, a waćpan — to zawsze jak waćpan — nie i nie! Odesłać do Rawy, do rodzica! Porwanie dziewicy! Dla kogóż to? Dla siwej bródy waćpana czy dla imć pana Ignacego, który to naewt jej do ołtarza zaprowadzić przystojnie nie może, albo-

  1. Cierpliwie.