Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/241

Ta strona została przepisana.

— Ha, a cóżbyś chciał, waść, jeszcze? — zaśmiał się, bezczelnie patrząc na rycerza, pan Czapliński. — Każdy kawaler, spero, tak samoby postąpił i nigdy inaczej! Junak zrozumiał, że starosta klimkiem rzuca i drwi sobie z niego, więc zęby ścisnął i rzekł, wymawiając słowo po słowie bardzo dobitnie:
— Czy panna Krystyna nie wyznała waszmość panu, że przysięgliśmy sobie wierność dozgonną i ślubami małżeńskiemi połączenie?
Czapliński oczy przymrużył i wypalił stentorowym głosem:
— Nie!
— Za pozwoleniem, panie starosto, czy to szczera prawda, jakiej po tak wysokiej personie, szlachcicu i rycerzu spodziewać się mogę? — zadał nowe pytanie rycerz.
— A cóż to, mopanku, za indagacja, jakbyś scrutinium[1] sądowe przeprowadzał? Waż do kogo mówisz! Nie zwykł jam na takie questiones nieużyte lada szlachetce odpowiadać!
Cała cierpliwość junaka wywietrzała w mig. Podniósł się i rarogiem zajrzał w oczy panu staroście rawskiemu.

Waż i waść też, do kogo mówisz! — szepnął groźne. — Nie zwykł i jam, aby mnie szlachetkę nazywano! Ród mój wtedy, gdy twój jeszcze świnie lub gęsi na zadach rycerskich dworów pasał, wśród najpierwszych a i teraz oto, po wojnie mógłbym ja ciebie, panie starosto, z domem twoim, włością i flakami kupić, więc miarkuj się, powiadam, ze słowami! Mówię do ciebie poprostu, po żołniersku, nie margam łaciną, jak ty, by martwe cielę ogonem, pomny, że bywa tak, że po łacinie mądry, a po polsku — głupi. Więc pytam jeszcze raz, waszmość pana, po dobremu i bardzo pokornie,

  1. Śledztwo.