Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/262

Ta strona została przepisana.

— Ujrzałam dziś w nocy, siedząc przy łożu twojem, ujrzałam na jawie cudowne oblicze matki Boskiej z Ostrej Bramy. Patrzała na ciebie, luby mój, długo, długo, a później szepnęła cicho, przenikliwie: „Przybywaj do domu mego, domu łaski Bożej i pocieszenia!” Posłałam imć pana Jana, aby dla nas wszystkich kwaterę zgotował, a, gdy powróci, ruszamy w drogę, Bóg da, po zdrowie!
Pani Barbara, słuchając słów natchnionych, na kolana padła i w modlitwie korzyć się zaczęła, a za nią ukląkł pan Karol i szeptał głośno i gorąco:
— Matko, co w Ostrej świecisz Bramie, zmiłuj się nad synem moim i weź moje życie, jako ofiarę ojcowską!
Trzymając się za ręce, modliło się do istot nieznanych, a bliskich i potężnych dwoje młodych, którym los cierni i głogów, kolcami najeżonych, nie szczędził za cudze, snadź, winy, bo sami w czystości swej popełnić z własnej woli i rozumienia nie mogli.
Przygasała zorza wieczorna, zimowa, a jej szkarłatne, ciepłe blaski padały na oblicza prostych ludzi, pełnych wiary, nadziei i miłości, błogosławionych przez Zbawiciela przed wiekami.
Marcinek nagle podniósł głowę; niby ujrzał kogoś przed sobą.
— Nienawiści nawet dla grafa nie mam, ino porachunek rycerski... — szepnął.
Tymczasem szybko się uwijał srogi wachmistrz.
Jak burza, przyleciał do Wilna i powrotną do Witebska drogę szczęśliwie przebył, koni zacnych nie żałując, bo w kapuzie wiózł pismo księdza kanonika.
Wywołał pannę Krzysię i do rąk list doręczył.