Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/270

Ta strona została przepisana.

Po naradzie przyjął pan Rzeczycki młodego Lisa, który zdumiał się, widząc że już o nim powszechnie w wojsku słyszano, bo pan starosta gorąco i szczerze junaka wychwalał i wkońcu zawołał:
— Jabym waści nietylko za wstawiennictwem wielkiego hetmana, lecz na mignięcie jednookiej baby bez namysłubym wziął! Takich nam więcej potrzeba i, oby się tacy na kamieniu rodzili!
Pracę krwawą rozpoczął junak, gdy buławę wielkiego hetmana koronnego piastował pan Stanisław Lubomirski, w dzień śmierci Chodkiewicza z jego dłoni stygnącej przyjąwszy ją.
W niezliczonych potyczkach brał udział młody, a powracający do dawnej siły rycerz; nieraz w ciężkich potrzebach, gdy to Turcy i Tatarzy szli do szturmu oblężonego pod Chocimem obozu polskiego, bił się tuż obok dawnych kombatantów — lisowczyków.
Wkrótce po zgonie hetmana Chodkiewicza, a mianowicie dnia 25 września, sułtan rozpoczął szturm ogólny, najsilniej jednak nieprzyjaciel nacierał na południową stronę obozu, gdzie stały chorągwie Rusinowskiego i pułki zaporożców.
Pan Rzeczycki, widząc, że lisowczykom staje się duszno w warze krwawej roboty, pomknął ze swoją chorągwią na pomoc. W tej to bitwie jakiś szeik arabski srożył się okrutnie, rozciągnąwszy na ziemi rotmistrza piechoty Łosia i dwóch braci Kossakowskich.
Uwijając się przed wałami, szukał Marcin Lis owego szeika, który co chwila migał czerwonym zawojem, lub ginął w ciżbie. Dostrzegł go wreszcie i najechał, a gdy ten ciskał się na niego, krzycząc i błyskając krzywą szablą, ciął go od góry, serpentyną mocno ku sobie pociągając.