Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/31

Ta strona została przepisana.

Alias saepe dixi,[1] że owe harce pana wojewody Zebrzydowskiego oraz zawierucha wojenna na Inflantach docna w głowie przewróciła młodzi naszej — ciągnął dalej siwy pan Ksawery. — Nie lza inaczej, ino ujście dać owym voluptatibus bellicosis,[2] gdyż inaczej źle być może.
Widocznie i inni poważni, leciwi panowie takież myśli mieli i troskę, bo głowy pospuszczali i mruczeli:
— Oj, tak! Oj, tak! Święte słowa waszmości, panie Ksawery, dobrodzieju!
Pan Jan Haraburda zaś potoczył wzrokiem zawadiackim po otaczającej ich szlachcie i spytał:
— Cożeście obstąpili tak pana Ksawerego, niczem żydzi Chaję? Ot co!
Rozmowa przeszła na rzeczy inne.
Rozprawiano o tem, czy ów Dymitr-car był zabity, czy nie? Czy było dwóch Dymitrów, czy jeden? Czy byli oni prawdziwymi carewiczami, czy oszustami?
Opowiadano sobie wzajemnie o przewagach pana Aleksandra-Józefa Lisowskiego i odwadze jego straceńców, wśród których było już sporo znajomych rycerzy, z różnych końców Rzeczypospolitej ściągających pod jego znak.
Pan Stanisław Kułakowski przypomniał sobie czasy, gdy wśród srogiej zimy w r. 1604 bił się ze Szwedami pod Dorpatem, służąc w rocie huzarskiej Szczęsnego Niewiarowskiego.

— Wiecie waszmościowie — mówił pan Kułakowski, że w tejże rocie służył pan Aleksander Lisowski? Gadać nie lubił, na hulankach naszych żołnierskich nie bywał, a jednak komenda sama mu w ręce szła. Już Pod Kircholmem prowadził husarzy na rajtarów księcia Luneburskiego i na cztery wiatry rozpędził, na suchy

  1. Zresztą często mówiłem.
  2. Wojowniczym namiętnościom.