Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/50

Ta strona została przepisana.

dał pan Lisowski. — Z niego dobrego sobie lokotenanta[1] urobić możesz bez trudu, waszmość, panie Rusinowski.
— Rozkaz! — powtórzył rotmistrz. — Jużem tego watażkę oglądał. Pysk, jak bania, po karku szerokim wozem jechać można. Ludojad straszliwy! Cha, cha!
— W to ci graj, wilkołaku! — uśmiechnął się hetman, bo lubił Rusinowskiego, rycerza sprytnego, odwagi nadprzyrodzonej i okrutnego, jak żaden inny z dowódców.
Po chwili pochylił się do niego i rzekł już poważnie: — Po przeglądzie wojska na ucho szepniesz wszystkim pułkownikom, rotmistrzom i porucznikom, że przed północkiem wyjdziemy do Polanówki starym szlakiem na Wiazmę. Języka dostałem, że tam drużynę zbiera bojarzynek Orłow. Rozumiesz?
— Rozumiem... — szeptem odpowiedział Rusinowski.
— Ty ze mną nie pociągniesz. Pójdziesz z Dońcami na Desnę, bo tam Zaruckiego zmiennika Kozaków spotkasz. Urządzisz rzeź na amen! Żeby mi tam noga nie uszła! Tabory tam bogate znajdziecie. Łupu po uszy mieć będziecie dla zachęty, na początek, na początek!
— Rozkaz! — odezwał się pan Rusinowski.
Pan Lisowski wyjechał na środek czworoboku i mówić zaczął:

— Na zwycięstwo i zdobycz bogatą powiodę was! Nie ścierpię nieposłuchu nijakiego, buntu i szemrania! Co każę, to uczynicie. Nie wymagam od was nic, tylko śmierci pogardy i zwycięskiej bitwy... zwycięskiej bitwy! Kto na to nie przystaje, ten niech wynijdzie z szeregów!

  1. Zastępca, lejtnant.