Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/55

Ta strona została przepisana.

— Wieczny spoczynek i w niebiosach nagrodę racz mu dać, Panie!
Milczeli długą chwilę.
Hetman mówił dalej:
— Nad Kremlinem klęska zawisła, jak chmura czarna, co lada chwila gromem i błyskawicami żygnie; zima nadciąga, gdy to o wojnę jazdą — trudno! Ostatnia godzina wybiła, aby królewicz Władysław, lub król sam wyruszyli pod Moskwę całą siłą. Toby jeszcze fortunam nostram amplificare[1] mogło. Odpędzilibyśmy Pożarskiego piechotę i odsiecz naszym skutecznie ad finem[2] doprowadzilibyśmy.
— Jako żywo, że tak! — zawołał Lisowski. — Ci, co pragną, aby silny car siedział na tronie, odrazu na naszą przeszliby stronę. Mam ja tam wszędzie swoich ludzi i — wiem, że tak będzie.
— Tymczasem... — ciągnął hetman — animus meminisse horret![3] Król odjechał z królową, królewiczem, panami, całym dworem...
— Boże wielki!... — jęknął pułkownik.
— Chce, widzisz waćpan, król oczy nasycić i uradować widokiem pokonanych, łańcuchami dzwoniących Szujskich!... Marzy o wjeździe do Krakowa, jako triumfator, salvator patriae, dux summus.[4] Cha, cha, rozumiesz?! Po coronam victoriae[5] zdąża król jegomość do starego gniazda Jagiellonów! Cha, cha, cha!
Hetman śmiał się, lecz ręce łamał w rozpaczy i żalu gryzącym.
— Boże wielki! Boże wielki! — powtarzał Lisowski i za głowę chwytał się oburącz.

— Cóż będzie? cóż będzie? — zapytał chrapliwie.

  1. Poprawić nasz los.
  2. Do końca.
  3. Dusza drży na wspomnienie.
  4. Zbawca ojczyzny, najwyższy wódz.
  5. Wieniec zwycięstwa.