Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/63

Ta strona została przepisana.

— Dawaj! — rzekł Chodkiewicz i, wziąwszy pismo, usiadł tak, żeby setnik mógł go dobrze widzieć, gdy będzie odczytywał słowa kniazia.
Czytał hetman i, chociaż zrywała się w nim burza i szalała rozpacz, żaden muskuł nie drgnął na surowej gniewu twarzy i żaden cień wzruszenia nie przemknął po niej. Wiedział bowiem i czuł Chodkiewicz, że goniec oczu z niego nie spuszcza i usiłuje odczytać, zrozumieć myśli hetmana wrażych Lachów.
Skończył, pieczęć obejrzał uważnie i, podnosząc wzrok na gońca, rzekł spokojnie i poważnie:
— Odpowiedź przyślę ze swoim gońcem do obozu kniaziowego, a ty zaś pozdrowienia ode mnie zawieź kniaziowi Pożarskiemu i powiedz, że już rychło spotkamy się z nim.
— Powtórzę słowo w słowo, jakem słyszał z ust twoich, jaśnie wielmożny gospodinie — odpowiedział setnik i zgiął się w pokłonie, ręką dotykając ziemi.
Cisza zaległa komnatę. Ledwie, ledwie, niby brzęk muchy, dzwoniła ostroga hetmańska, bo pan Chodkiewicz trząsł nogą pod stołem; chrzęściła stalowa koszulka pod skórzaną kurtą Klima Ustinowa.
Hetman rzucił mu woreczek z dukatami i rzekł cicho:
— Możesz odejść!
— Dziękuję za miłościwe słowa! — odezwał się goniec. — A dukatów wziąć nie przystoi mi. Jam nie drużynnik prosty, ino setnik, co nad innymi władzę dzierży w boju. Ostawajcie szczęśliwie, jaśnie wielmożny hetmanie!
— Nie wiedziałem, że macie takich honornych? — rzekł hetman i powstał. — Jeśli tak, to mój koniuszy konia ci w podarek ode mnie da.