Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/94

Ta strona została przepisana.

jeszcze błyskawicami świeciła od Wołgi do Smoleńska... aby... aby... Eh! A później oddajcie infamisa Lisowskiego katom, a, jeśli taka wola będzie, to i Pożarskiemu, który po swojemu poigra ze mną, a ujrzycie, czy będzie on łaskawszy dla Lisowskiego, niż Lisowski był dla jego wojewodów i drużynników... Niech w was pioruny biją!...
Chociaż mowa była zuchwała, pan Chodkiewicz milczał.
Pułkownik stał już spokojny i nieruchomy. Powiedział wszystko, co kamieniem i trucizną leżało mu na sercu.
— Możesz odejść, waść! — powolnie wymawiając każde słowo, rzekł hetman. — Swój sąd wydam rychło... a pomnij, żeś mówił do prywatnej osoby, nie do hetmana, pod którego wodzą służysz... Pomnij!
W głosie pana Chodkiewicza zaczynała się podnosić burza.
Zuchwały jednak i zrozpaczony do reszty rycerz stał przed nim.
Lisowski podniósł głowę drapieżną i rzucił:
— Do hetmana, pod wodzą którego biłem się hen! po wszystkich rubieżach Rzeczypospolitej, mówiłem. Nie inaczej!...
Skrzyżowały się spojrzenia mężów, nieraz śmierci w oczy bez lęku patrzących.
— Co to znaczy? — spytał hetman. — Jawny bunt? Obelga, rzucona wodzowi?
— Mówię nie do króla Zygmunta Wazy, nie do złych doradców majestatu, do hetmana Chodkiewicza mowę swoją zwróciłem. Na sąd stanę sam... po powrocie z Rusi... po powrocie... Proszę o zezwolenie odejść. Czas na mnie!
Hetman milczał. Lisowski wybiegł z kwatery.