Strona:F. A. Ossendowski - Miljoner „Y“.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Wkrótce doszli do portu.
Ogromne stosy skór, worków z bawełną, koszów z bananami i ananasami, skrzyń z olejem karite i palmowym stały długiemi szeregami.
Czając się wśród nich, posuwali się coraz dalej.
Ujrzeli szeroki mur, wybiegający daleko w morze. Był cały zapchany wózkami, naładowanemi grubemi klocami drzewa mahoniowego. Chłopcy, kryjąc się w cieniu, szli szybko coraz dalej, aż wkońcu muru ujrzeli duży trzymasztowy okręt, którego pokład był również przywalony mahoniowemi klocami i deskami.
— Wielka łódź! — szepnął Y. — Ukryjmy się na niej.
Bez szmeru weszli na pokład. Cisza panowała dokoła i tylko morze pluskało falą, rozbijającą się o mur mola.[1] Chłopaki wcisnęły się pomiędzy stosy belek i, znużone przeżyciami minionego dnia, zapadły w głęboki sen.

Jak długo spał Y — sam nie wiedział. Gdy się obudził i wytknął głowę ze swej kryjówki pomiędzy klocami, zdumiał się niezmiernie. Nie ujrzał bowiem ani muru z wózkami, ani miasta, ani dżungli. Dokoła roztaczała się lazurowa,

  1. Molo — broniący portu przed falami mur, przy którym zatrzymują się okręty.