Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/69

Ta strona została przepisana.

ukrywano podczas oblężenia miasta skarby i broń; nieraz nawet ostatnie bitwy toczyły się śród tych ponurych skał.
Gdy wyszliśmy z groty, małpy, mieszkające na niedostępnych szczytach, powitały nas gniewnem rechotaniem i gradem kamieni. To wypłoszyło ze szczelin i niewidzialnych skrytek dzikie głębokie i barwne drozdy.
Wszędzie widzę ślady europejczyków: blaszanki od konserw, potłuczone butelki, zatłuszczone dzienniki, resztki niedawnych uczt.
Zdziwiła mnie jedna okoliczność. Zwykle bardzo ciekawi, tubylcy nie pobiegli za nami, gdy skierowaliśmy swe samochody z pobliskiej wioski na boczną drogę do Missiri-Koro.
Teraz, zwiedziwszy grotę, zrozumiałem przyczynę tego.
Groty te i przejście podziemne miały niezawodnie nie tylko swoje tradycje i legendy, lecz były miejscem świętem, gdzie przebywały duchy przodków, dobre i złe bóstwa, niewidzialni czarownicy i otaczające ich demony i potwory.
Ojcowie dzisiejszych starych murzynów szli tu na nocne misterja, na składanie krwawych ofiar, na naradę z potężnymi czarownikami.
Grota Missiri-Koro stanowiła naturalną świątynię, pełną tajemnicy i niepojętych, zagadkowych szeptów, szmerów, westchnień i jęków.
Teraz biali, nie znający strachu przed duchami i demonami, wchodzą do tych świętych grot, szukając w nich cienia i rozrywki; niepokojone przez nich „dżinny“ są ciągle gniewne i pałają zemstą, a więc żaden tubylec, chociażby najśmielszy, nie odważy się wejść pod sklepienia zbeszczeszczonej świątyni. Nawet nasi szoferzy, włóczący się oddawna po całym świecie, gdyż jeden z nich pływał jako palacz na morskich statkach, a drugi spędził kilka lat w kolonjach angielskich i hiszpańskich, nie odchodzili ani na krok od nas, niby małe, wylęknione dzieci.