sztormanie, bo co do mojej osoby, to mi się niezgrabnie wypsnęło! Ja to co innego, bo, widzicie, sztormanie, siedzi we mnie jakieś licho, które od czasu do czasu podszepnie mi radę, a takim niewinnym głosem, że zawsze usłucham go, no — i wpadnę, zawsze wpadnę!
— Ostatniemi czasy, chwała Bogu, gładko ci idzie, bracie, i nie wpadłeś ani razu! — pocieszył go Pitt Hardful.
Miguel zaśmiał się cicho i odparł:
— Odkąd z wami przestaję, sztormanie, i jestem bogaty, to licho natarczywe nie odzywa się wcale. Pewnie, z podziwu zaniemówiło! Cha — cha — cha!
— Oby już nigdy nie odzyskało mowy! — ze śmiechem powiedział Pitt.
Rudy Miguel przestępował z nogi na nogę, widocznie chcąc podzielić się z kapitanem jakąś nowiną.
Pitt spojrzał na niego uważnie i spytał:
— Masz mi coś do powiedzenia, Migu? Widzę, że masz, bo drepcesz przy progu, jak kura uwiązana. Gadaj-że!
Juljan z cichym chichotem, łykając słowa i śpiesząc się, recytował:
— Ach, sztormanie! Dziś kupowałem dzienniki w sklepiku naprzeciwko i poznałem młodą Hiszpankę...
— Cóż w tem dziwnego? — podnosząc ramiona, rzekł Pitt. — Całe Saint-Jean-de-Luz wypchane jest Hiszpanami, a do tej kolekcji dorzuciłem i ciebie, Migu! Dziś golił mnie fryzjer — Hiszpan, przy stole w restauracji obsługiwał twój rodak-kelner. Cóż w tem dziwnego — nie rozumiem?
— Bo nie daliście mi skończyć, sztormanie! — za-
Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/101
Ta strona została uwierzytelniona.