Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Trwało to jednak krótką chwilę. Zasępił się natychmiast i zaklął.
— Niedobrze to wypadło! — mruczał. — Jestem tu tylko dla urządzenia łowów, a tymczasem w bójki się wdaję. Tfu — do diabła! Też potrzebne mi to było, jak dziura w moście! Major w mig spostrzeże bliznę nad uchem i trza będzie do raportu stanąć! Oj, źle! Z tą blizną wszelako dam sobie radę... Wyproszę u ojca starą „kłepanię“ — czapę z nausznikami, to major i niedopatrzy się niczego... Aby tylko gadania jakiego nie było, bo wtedy wszystko się wykryje! No, a cóż miałem robić? Uciekać? Pozwolić, żeby Huculi myśleli, że polski żołnierz, strzelec warszawskiego pułku uląkł się trzech drabów?! Hej! Niech mnie major do paki wsadzi, ale ja inaczej postąpić nie mogłem... Może lepiej samemu o wszystkim panu majorowi powiedzieć... stanąć do raportu i — tyle tego... Co będzie, to będzie, ale przynajmniej ciężar mi z serca spadnie...
Cicho stąpając po skrzypiących deskach ganku na palcach wszedł do sieni. Ujrzał w ciemności Rozalkę. Stała milcząc i jak gdyby czekała na niego.
— Rozalka... — szepnął Jerzy.
Podbiegła do niego i, zdawało się, że wnet zarzuci mu ręce na szyję, lecz Brzeziński szepnął znowu:
— Powieś mundur koło pieca, by wysechł do świtu!
Dziewczyna, trzymając w ręku mundur, stała wpatrzona w młodego gazdę. Jerzemu wydało się, że w ciemności widzi błyski w jej oczach.
Pochylił się ku niej i zanucił cichutko:

— Hej, nie chodý ty, Hryciu, na weczornyciu,
Bo na weczornyci dziewki czarownice...

Zaśmiał się i wszedł do izby, zamknąwszy drzwi na hak.
Z dziedzińca grażdy dobiegł go zachrypnięty głos jakiegoś spóźnionego koguta. Jerzy spojrzał na zegarek. Wskazówka stała na drugiej...
— Późno... — mruknął żołnierz układając się na tapczanie.
W kącie za piecem chrobotać poczęła mysz. Nie słyszał już tego. Usnął od razu.