Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/162

Ta strona została uwierzytelniona.

Pod starym, łapiastym świerkiem leżała łania.

Widocznie ryś z drzewa wpadł jej na grzbiet, bo miała poszarpany kark i przegryzioną tętnicę.
Ślady obu rysiów widniały na śniegu, poplamione krwią.
O kilometr dalej znaleźli młodego byka.
Po głębokich śladach od racic i zadraśnięciach na korze drzew znać było, że jeleń bronił się przed atakującymi go kotami i długo się nie dawał. Wzięły go jednak sprytne rysie. Któreś z nich musiało wdrapać się na świerk i stamtąd spadło byczkowi na grzbiet, wbijając kły w gardło i urywając mu ucho.
Gajowi i Brzeziński nie mówili do siebie ani słowa obawiając się spłoszyć znajdującą się gdzieś w pobliżu rysią parę.
Dopiero w powrotnej drodze, gdy minęli bród na potoku Bystrym, Jerzy spytał Świrczyka o Bajbałę.
— Siedzi jeszcze w Kołomyi razem ze Spiridonem, bo czekają na świadków — odpowiedział Onysym.