Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.

— Prawda! — zawołał. — Tożeś dziewucha jeszcze, córka sołtysa? Jak masz na imię?
Potrząsnęła główką i odpowiedziała:
— Jakżeż inaczej? Córka! Marina — wołają na mnie.
— Marinoczka! Ho-ho, słyszałem już o tobie, donio-krasawico, słyszałem! Tedy powiem ci tak: nie gadaj nikomu, żeś mnie widziała w puszczy.
— Oj, bacz no, łeginiu! — zaśmiała się chytrze. — Jakżeż bym gadała o tobie, kiedy nie wiem, ktoś ty i skąd!?
— No, to i dobrze! — kiwnął głową jak gdyby uspokojony.
Marinka potrząsnęła główką aż zazgrzytały i zadzwoniły korale na piersiach.
— Nie, nie dobrze! — odparła. — Jam ci o sobie powiedziała, to i ty powiesz!
Zacisnął zęby i zmarszczył czoło. Niby chmura przemknęła przez ściągłą, ciemną twarz.
Pomyślał chwilę i mruknął:
— Jak tak, to i powiem! Jestem Jur Brzeziński z Berezowa, ale teraz od trzech lat mieszkam w Mygle...
— Tedy — „zajdej“ — przybywasz? — uśmiechnęła się chytrze, przykrywając usta dłonią.
— Hej, nie gadaj tak! — tupnął nogą i błysnął oczyma. — My — Brzezińscy w tych stronach od wieków siedzimy... Zasiedział się tutaj ród nasz. Polscy gazdowie starodawni... a ty powtarzasz za głupimi — zajdej!
— Teraz wiem, że nie zajdej, to i mówić nie będę! — szepnęła.
— Dziękuję! — wykrzyknął szczerze. — A nie mów tedy nikomu o byku, którego Chabat zabił, i o tym, żeś mnie na płaju spotkała... bo ludzie niewiedzieć co o nas bajać będą. Wiadomo — pleciugi!
— Nie powiem! — szepnęła znowu, a w duszy inną dała odpowiedź: — Żeby mnie ogniem palili, to i tak nic ode mnie o tobie, miły mój, nie dowiedzą się ludzie!
Czuła, że była to jakby przysięga.
Nie chciała jednak, żeby Brzeziński myślał, że jest głupia i łatwo da się nastraszyć.