Strona:F. A. Ossendowski - Postrach gór.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiedziała, że osiedlił się z ojcem w sąsiedniej wsi Mygle i że łeginie i gazdowie rozpowiadają o nim rzeczy dziwne i porywające.
Rozumiała, co to znaczy. Pamiętała przecież, choć mała jeszcze wonczas była, niejakiego Serga Jakimczuka z Uścieryków. O nim też szeptem mówiono, że tyle a tyle rogów jelenich, a skór niedźwiedzich i rysich, a głowacic i pstrągów na rumuńską czy czeską przeszwarcował stronę. Potem nic już nie mówiono o Sergu i tylko babka Agata jakoś się wygadała przy stole, że Jakimczuk postrzelił gajowego, który ścigał go, i już się do rubieży wołoskiej przedzierał kłusownik graniami, gdy go strażnicy zdybali i związanego do Żabia na posterunek odstawili. W dwa miesiące później, gdy słuchała trajlowania dziewuch przy studni, dowiedziała się, iż sądzono Serga za „hołownyctwo“ i jako mordercę powieszono.
Od tej chwili nie zaznała spokoju.
Troskała się i bała o „swego zajdeja“.
Po nocach budziła się i modliła gorąco, prosząc Bogarodzicy, by „miły“ w puszczy nie wpadł na gajowego. O to też błagała świętą Barbarę, która tak łagodnie uśmiechała się do niej ze złotych ram obrazu.
Aż wreszcie odważyła się na dwie wyprawy do Niesamowitego po przez dziką połoninę Charszowatą, gdzie widniały dwie twardą i szarą trawą porosłe mogiłki ludzi niewiedzieć przez kogo zabitych. Przyniosła znad jeziorka — czarowną fujarkę dla „miłego“ i lubystek potężny — na niego też, by tylko o niej jednej myślał, tylko jej pragnął, tylko za nią tęsknił.
Oj, mocny ten lubczyk z martwej kotlinki!
Jeszcze go nie przyrządziła jak się należy z zaklęciami, zaparem, suszonymi skrzydłami nietoperza i białą glinką z jaru nad rzeką, a już pociągnął ku niej chłopaka.
Mówiła z nim, patrzyła w jego oczy szare, widziała, jak wiaterek igrał z płową czupryną miłego, a potem czuła na sobie jego palące po przez serdak dłonie i ogień na wargach od pocałunku gorącego, jak węgiel z watry.
Miłość rozgorzała w niej, jak pożar, co żre stare modrzewie w tajemnych ostrowach puszczańskich.
Czuła Marinka, że nic już jej zagasić nie zdoła. Jur nale-