Strona:F. A. Ossendowski - Wśród czarnych.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

„jasnowidząca“ małpka przegryzła sznurek i uciekła, robiąc zawód naszemu zoologicznemu ogrodowi.
Jest to strata, niezawodnie, lecz zato nasz szympans czuje się świetnie i rośnie, jak na drożdżach.
Z Tugé zrobiliśmy sześć dziennych etapów, częściowo maszerując, częściowo niesieni w hamakach, aż stanęliśmy w Dingiray, gdzie znaleźliśmy punkt administracyjny i wielką osadę z ludnością mieszaną, należącą do rasy Fulah i — w mniejszości — do Malinké.
Szliśmy wczesnym rankiem, aby uniknąć upałów, a dnie i noce spędzaliśmy na etapach, w bardzo dogodnych i przewiewnych chatach tubylczych lub w karawanserajach, słuchając śpiewów i obserwując tańce mężczyzn i kobiet, wychodząc na zbiory zoologiczne i na zdjęcia fotograficzne i kinematograficzne.
Turkot aparatu kinematograficznego nieraz przerywały wystrzały z naszych strzelb. W nocy spoglądaliśmy na piękne, chociaż złowrogie widowisko płonącej dżungli, palonej przez murzynów.
Dziwny to widok! Ruchoma ściana ognia porusza się i sunie przez niezmierzone obszary dżungli. Od czasu do czasu nad tą płomienną ścianą wytryśnie ku czarnemu niebu potworny słup ognia, rozlegną się wybuchy, suchy zgrzyt i trzask niemilknący. Wtedy rozumiemy, że to płomień pożera zarośla bambusów i wysokiej, suchej trawy lub wdziera się aż pod korony drzew mangowych, kapokowych lub baobabowych.
Gdy się zbliżamy do płonącej dżungli, spostrzegamy całe stada dzikiego ptactwa, uciekającego przed płomienną powodzią: dzikie gołębie, kuropatwy, perliczki,