Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

łe, lekkie, do kajaka podobne saneczki, ciągnione przez jednego renifera.
Kobiety złożyły torby na sankach i umieściły tam duży tobół z ciepłem ubraniem i obuwiem chłopca, poczem okryły wszystko dwiema skórami jeleniemi, które miały mu zastąpić pościel i koc, i, osłoniwszy je szeroką płachtą, z rybich skór zeszytą, wysmarowały łojem płozy sanek i rzemienie uprzęży.
Teraz pozostały czynności, które musiał załatwić jedynie sam Muto.
Właśnie dlatego to przyszedł do zagrody, gdzie pasły się jelenie, wygrzebujące z pod śniegu mech i zwarzoną przez mróz trawę.
Chłopak, nie zwracając już uwagi na płaczącą matkę, rozsunął żerdzie i przyglądał się reniferom. Rodzina posiadała trzydzieści głów tych pożytecznych zwierząt, niezastąpionych na śnieżnej i mroźnej północy. Muto znał je wszystkie, więc, zbliżywszy się do starego jelenia o rogach rozłożystych i mocnych, krzyknął:
— Hej, Ran!
Leżący renifer natychmiast powstał i, wyciągnąwszy szyję, parsknął. Na piersi i na bokach jego wystąpiły głębokie wklęśnięcia i łysiny od rzemiennego chomąta i szlej.
— Ho, ho, ho, stary, chodź, chodź! — mruczał do niego Muto, a renifer, chrapiąc cicho, szedł za nim, ostrożnie stąpając szerokiemi racicami.
Wyprowadziwszy Rana, chłopak zamknął zagrodę żerdziami i jął się rozglądać dokoła.
Kilka psów uwijało się przy stadzie, lecz Muto nie dostrzegł wśród nich tego, którego szukał. Wło-