Strona:F. A. Ossendowski - W krainie niedźwiedzi.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dobry panie! Ulecz mego ojca... Nikt nie mógł mu pomóc, nawet siwy „nojch“[1] z Lacugi...
— Gdzie mieszka twój ojciec?
— W „pogoście“ nad jeziorem Imandra — odparł Muto, a nieznajomy wyjął z zanadrza duży arkusz papieru, okrytego czarnemi wężykami, strzałkami i kółkami, i wodził po nim palcem, mrucząc:
— Imandra... jezioro Ima... o, już je mam!
Coś obliczywszy, rzekł, klepiąc chłopca po ramieniu:
— Zrobione, przyjacielu! Trakt na Kołę przechodzi wpobliżu Imandry. Jakże jednak znajdę wasz obóz?
— O, to bardzo łatwo! — odpowiedział Muto. — Gdy ujrzysz górę Lawoczor, skręć w stronę, gdzie słońce codzień zapada do puszczy — tam znajdziesz ślady naszych stad. Pytaj zaś o Samutana!
— Dobrze! A teraz, czy nie mógłbyś nauczyć mnie, jak się poluje na pardwy? — poprosił nieznajomy. — Pies wynajduje coraz to nowe stada, lecz ptaki zrywają się zdaleka...
— Chodźmy! — rzekł Muto.
Wyszli na równinę. Chłopak doprowadził nowego znajomego do krzaków i, stanąwszy za nim, puścił Nao. Czarny szpic pobiegł jej śladem.
Psy okrążyły zarośla, węsząc na wszystkie strony. Po chwili suka szczeknęła cienko.
— Miej strzelbę w pogotowiu! — szepnął Muto do lekarza, patrząc na jego dubeltówkę.

Szpice myszkowały wśród krzaków i śnieżnych

  1. Znachor.